Czerwony album

Posted: 10/22/2011 by misiekwolski in Dźwięki
Tagi: , , ,

No muszę to wreszcie zrobić, no. Nie ma rady. Wyszła nowa płyta Comy, a ja jako jej (nie)szczęśliwy posiadacz po prostu muszę coś o niej powiedzieć. No bo się nie da inaczej. Po prostu trzeba. Nie żebym chciał. Jakoś tak mnie coś przymusza, chociaż tak naprawdę nie chcę. Ale trzeba. Trzeba powiedzieć światu, jak słaba jest ta płyta.

Oczywiście przesadzam. Nie ma tragedii. Nie ma też euforii, ale po singlu o wiele mówiącym tytule Na pół można było przypuszczać,  że kolejna płyta Comy – nowa płyta – będzie co najwyżej w połowie tak dobra, jak płyta ostatnia. A za ostatnią płytę uznajemy oczywiście Hipertrofię, bo te trzy wydawnictwa z zeszłego roku to zasadniczo memłanie tej samej wartości po wielokroć, co prowadzi do biegunki i tyle. No i mamy pół Comy. Posłuchajcie sami:

Na pocieszenie powiem, że reszta utworów na nowej płycie Comy – litościwie pozbawionej tytułu – jest lepsza. Co nie znaczy, że znakomita. W zasadzie dostaliśmy coś podobnego do ostatniej płyty Red Hot Chili Peppers: dopychacza koncertowego, który znakomicie sprawdziłby się jako debiutancka płyta zespołu, ale od 2004 roku w muzyce powiedziano zbyt wiele (a i Coma zbyt wiele osiągnęła), żeby można było się tym zachwycać. Różnica polega na tym, że RHCP, choć początkowo zawodzi, okazuje się fajną i sympatyczną – choć nie wybitną – płytą, a nowej Comy słucha się, bo się słucha. Jest lepiej niż na singlu, ale bez szału. Jakiegokolwiek.

No dobra, co my tu właściwie mamy? Pojadę po kolei, bo krążek, zwany przez Piotra Roguckiego „neokonceptualną” (a po naszemu – pozbawioną absolutnie jakiegokolwiek konceptu) płytą, najłatwiej rozłożyć na części utwór po utworze. No i do piątego utworu jest bardzo tak sobie. Wszędzie właściwie teksty piosenek wieją pretensjonalnością, a pierwszy utwór – Białe krowy – to już w ogóle. Mimo najlepszych chęci, niewiele też jestem w stanie wydobyć z La mala educacion, a Na pół nawet nie skomentuję. Potem mamy dość kiepską Angelę, utrzymaną w stylu Sweet Noise sprzed piętnastu lat; no dobra, muzycznie jesteśmy wciąż w okolicach wrażliwości Comy, ale to jednak za mało. Ogólne wrażenie ratuje Deszczowa piosenka, w charakterystycznym dla dawnej Comy klimacie opisująca impresje związane z miastem Łódź, i progresywne, bardzo klasyczne 0RH+, które jest gniewne, fantastyczne, stanowiące chyba opus magnum w kontekście całej płyty. Dużo lepiej wyglądałaby jednak na pierwszym studyjnym albumie niż na czwartym. Po drodze są jeszcze społeczne i naiwne Gwiazdozbiory, emocjonalnie pozostające na poziomie Nie wierzę skurwysynom z pierwszej płyty, ale jeszcze bardziej płytkie, bo diagnozujące popkulturę w sposób banalny i wtórny.

Potem jest jednak lepiej. Znacznie lepiej. W chorym sadzie jest jakby duchowym kontynuatorem utworów z Hipertrofii, trochę subtelniejszym w metaforyce i progresywnym w muzyce; od okołoballadowej stylistyki na poziomie tego samego utworu dostajemy power rodem z thrashowych kompozycji. Potem frunie dość zaskakująca, ale w gruncie rzeczy genialna w swojej prostocie kompozycja Woda leży pod powierzchnią, nawiązująca do podobnej tematyki, co Gwiazdozbiory, jednak roszcząca sobie prawa do jakiejś tam uniwersalności. Byłoby równie pretensjonalnie, ale muzycznie ten kawałek sprawdza się dużo lepiej. Nie do końca wiem, o czym jest Rudy, ale jeśli jest o tym, o czym myślę, to jest całkiem przyzwoity. Potem następuje balladowa Los cebula i krokodyle łzy, mocno budkosuflerowa (ale w starym stylu), zmieszana z typowym dla Comy sposobem rozgrywania muzycznej energii. Gdyby nie wybijające z rytmu „Przestań wyć”, które trochę nie pasuje do reszty tekstu, byłoby bardzo dobrze. A Jutro to już bezpośrednie nawiązanie do stylistyki i emocji z pierwszej płyty. Daje się polubić, jest to kawałek dynamiczny, rytmiczny i pełen solidnych, świetnie przemyślanych przejść. To może w ramach przerywnika rytmiczno-muzycznego – przedostatni utwór z owej Comy.

No i tak to wygląda. Słucha się tego, ale nie ma szału. Jest tak sobie. Zasadniczo nie ma co się kłócić z opinią, jakoby była to najsłabsza płyta Comy (którą to opinię lansuje Bocian na swoim blogu). Do kilku utworów na pewno będę wracał – szczególnie z drugiej połowy płyty – bo najzwyczajniej w świecie są fajne, ale do poziomu z poprzednich studyjnych płyt raczej im daleko. Ja sobie tak myślę, że mogło być gorzej; przynajmniej mamy coś nowego, a nie kolejne wałkowanie tych samych utworów. Ale cudownie też nie jest. Taki przeciętniak. A w przypadku Comy to bardzo źle.

P.S. Okładki nie opisuję, bo jaka jest – każdy widzi. Miał być red album, wyszło jak zawsze.

Komentarze
  1. Odważyłem się przesłuchać i.. TYLKO „0Rh+” mogę słuchać, więcej niż raz. Płytę puściłem sobie, przeleciała i tylko mi dwa utwory w głowie zostały: singiel „Na pół” i właśnie „0Rh+”.

    Przykre to jest trochę, że taki zespół jak Coma, nagrywa taką płytę.. Nijaką do bólu i bez jakiegokolwiek pomysłu zarówno na płaszczyźnie lirycznej jak i instrumentalnej :/

Dodaj komentarz