Od jakiegoś czasu mogliśmy obserwować, jak zasadzane są ziarna pod czekającą nas nieuchronnie katastrofę. Najwyższy czas, aby zebrać żniwo. Jeph Loeb – którego czytelnicy uniwersum Ultimate kojarzą przede wszystkim z zakończenia Ultimate Power – wspólnie z Joe’em Madureirą popełnili komiks kontrowersyjny, nieco dziwaczny i wywołujący wśród czytelników wiele emocji. Przede wszystkim negatywnych. Przed Wami początek końca drużyny Ultimates.
Superbohaterowie z Ultimatesów mogą być najpotężniejszymi herosami na Ziemi, ale ich drużyna trawiona jest wewnętrznymi rozdarciami. Hawkeye po śmierci żony i dzieci stracił wolę życia, Kapitan Ameryka stał się cichy i nieufny, Thor zdystansował się od reszty wraz ze swoją nową dziewczyną, Valkyrie, a na światło dzienne wyciekła seks-kaseta Tony’ego Starka i Czarnej Wdowy. Areszt domowy Hanka Pyma, pałętające się wszędzie służebne roboty z serii Ultron i nowy, milczący członek drużyny, Black Panther, też nie wpływają za dobrze na atmosferę. Wszystko się jednak załamuje dopiero wtedy, gdy posiadłość Ultimates aatakuje… Venoma, a dzień później jedna z członkiń drużyny, Scarlet Witch, zostaje zamordowana…
Tak, to prawda. Wanda (Lehnsherr) Maximoff, znana też jako Scarlet Witch, ginie. A to dopiero początek. Jeph Loeb doprowadza całą drużynę na skraj załamania nerwowego, wyciąga na wierzch zadawnione konflikty i odziera wszystkie postacie z ich superbohaterskości. Jednocześnie wprowadza szereg dziwnych rozwiązań fabularnych, które bardzo boleśnie odstają od standardów wypracowanych przez Marka Millara, co sprawia, że komiks ten – w zestawieniu z poprzednimi odsłonami przygód Ultimates – wydaje się brudny, zły, obleśny i nierealistyczny. Pełno w nim brutalności, pada też wiele trupów. I to zasadniczo sprawia, że wiele osób szczerze Loeba za niego nienawidzi.
Ja jednak postaram się podejść do tego komiksu z otwartą głową i trochę go usprawiedliwić. Zacznę od tego, że:
No właśnie. Tak jakby nie ma w tym komiksie niepotrzebnej śmierci, choć wiele z nich ukazanych jest w sposób szokujący. Poza tym faktycznie, postacie zachowują się w sposób co najmniej nieprzyjemny, ale wielu z nich ma do tego prawo lub też – co chyba lepiej zabrzmi – ma powody, dla których przyjmuje taką, a nie inną postawę. Najlepszym przykładem jest Hawkeye, który zmienił kostium na dużo mroczniejszy i kojarzący się raczej z Bullseye’em niż agentem S.H.I.E.L.D. Jego zachowanie, zapalczywość, nieliczenie się z niczym i nikim a przede wszystkim otwarte życzenie śmierci muszą w końcu doprowadzić do czegoś złego. Kapitan Ameryka, trzymający sztamę ze znanym nam już z Originsów T’Challą – Black Pantherem – ewidentnie jest cięty na Wasp za umieszczenie jej męża, Hanka Pyma, w posiadłości. Ewidentnie ich związek się nie klei i Janet na zasadzie swego rodzaju syndromu sztokholmskiego chce powoli wrócić do Hanka (co mogliśmy obserwować już w The Ultimates II). Reputacja Iron Mana jest zszargana, on sam więc pogrąża się w alkoholu… i przesadza. Thor, po odzyskaniu boskich mocy, wyraźnie dystansuje się od drużyny i spędza czas ze swoją nową ukochaną, znaną nam z drużyny Defenders Valkyrie, która jakimś cudem posiadła boskie moce (i pegaza). A Quicksilver i Scarlet Witch dużo jawniej niż zwykle okazują swoje wzajemne przywiązanie, które na kartach tego komiksu odarte jest z całej aury niedopowiedzeń i nie mamy już wątpliwości, że łączy(ła) ich miłość kazirodcza.
Te dopowiedzenia i dosłowności – ujawniające się na każdym kroku, także wtedy, gdy dwóch członków Bractwa Mutantów próbuje zgwałcić Valkyrie – są kolejnym poważnym zarzutem często wysuwanym pod adresem tego komiksu. I trudno się z nim nie zgodzić. Powód takiego stanu rzeczy jest jednak prozaiczny: Loeb miał tylko pięć zeszytów, aby opowiedzieć całą intrygę nie mniej zresztą zakręconą niż pomysły Millara. Stąd też bierze się pozornie większa brutalność komiksu, choć jakby się zastanowić, w The Ultimates II było równie hardkorowo. To, co Millar na przestrzeni trzynastu zeszytów mógł jednak ograć stopniując napięcie, u Loeba sprawia wrażenie gnania na złamanie karku. Ma to podłoże fabularne: kleszcze, które zaciskają się wokół Ultimatesów, robią to szybko i drużyna ma bardzo niewiele czasu na reakcję, można jednak zrozumieć głosy tych, którzy czują się tym wszystkim przytłoczeni.
Przypominające duszne, piekielne wizje rysunki Madureiry też nie pomagają, choć taki efekt był chyba zamierzony. Całość sprawia wrażenie nieco nierealnego snu, sytuacji, z której Ultimatesi muszą się jakoś rozbudzić, żeby ogarnąć rzeczywistość, niewiele jednak mogą zrobić. Do tego dochodzi wulgarność innych pojawiających się tutaj bohaterów, jak Wolverine (co nas nie dziwi) i Spider-Man (pogoń za którym ma pokazać, jak bardzo Hawkeye oddalił się od szeroko rozumianego bohaterstwa… nie wiedzieć jednak czemu Pająk też jest wulgarny). Nieco może dziwić brutalność członków Bractwa Mutantów, w szczególności Bloba, który deklaruje chęć zjedzenia Wasp, choć dotąd pamiętaliśmy go raczej jako cywilizowaną osobę. Możliwe jednak, że gdy Magneto spuścił Bractwo ze smyczy, chcieli oni wziąć jak najbrutalniejszy odwet na Ultimatesach (co nas nie dziwi, wszak to Ziemia-1610). A było to tak: Quicksilver po śmierci Scarlet Witch z rozpaczy wezwał Magneto i ten przybył wraz z Bractwem po ciało swojej córki. Zaraz potem przybywa również Wolverine, który dołącza do Ultimates z zamiarem odbicia ciała Wandy oraz prawdopodobnie Pietra. Wszystko to jakoś tam się zgrywa z historią Absolute Power: Logan poleciał niszczyć Banshee na wyspie Muir, więc Magneto i członkowie Bractwa ruszyli z pomocą, zanim jednak Erik zdążył tam dotrzeć, dostał od Pietra sygnał o śmierci Wandy; skierował się więc do Nowego Jorku. Wolverine sobie znanym sposobem odkrył, co jest grane, i ruszył za nim, a dopiero po potyczce w siedzibie Ultimates Quicksilver udał się na szybko na wyspę Muir, by spotkać się z Moirą. Tylko w taki sposób to ma sens.
Nieco mniejszy sens ma obecność w Bractwie Masterminda (który podszywał się pod Magneto w Triskelionie) oraz Pyro (który przed sekundą należał do X-Men). Skąd się tam wzięli i co robili – ta historia pozostaje niedopowiedziana. Oboje jednak giną z ręki Valkyrie, kiedy próbują ją zgwałcić, a ona sama zostaje ocalona przez głos w jej głowie, należący do tajemniczej istoty odpowiedzialnej za jej zdolności. Kolejna tajemnica do wyjaśnienia.
Jest jeszcze tajemnica Black Panthera, a raczej powodu, dla którego podszywa się pod niego sam Kapitan Ameryka (faktycznie, obaj nigdy nie pojawiają się razem, co drażni Wasp). Samego T’Chali, jak się okazuje, w tym komiksie nie ma, a obecność Panthera jest zainscenizowana przez Steve’a Rogersa. To zagranie też nie jest wyjaśnione na kartach komiksu – choć wiadomo, że Tony Stark o nim wiedział – więc kolejni czytelnicy wpadli w pułapkę niezrozumienia. Ale tego akurat zamierzam twardo bronić, bo raz, że wkrótce dostaniemy wyjaśnienie całej sprawy, a dwa, że to pokazuje, jak bardzo nieufni wobec siebie byli Ultimatesi w tym okresie. I dlaczego stali się tak podatni na ataki.
Bo te ataki przychodzą nagle i właściwie zewsząd, czego punktem kulminacyjnym jest bitwa plemion Savage Land (pod przywództwem Shanny i Ka-Zara, nowych postaci z punktu widzenia uniwersum Ultimate) z Bractwem Magneto, skopaniem przez Magneto tyłka Thorowi i zabraniem mu młota oraz ucieczką latającej fortecy po pozornie śmiertelnym postrzale Quicksilvera (zarobił kulę Hawkeye’a przeznaczoną dla Erika). Motyw walki o ciało Scarlet Witch, ukryte gdzieś skądinąd właśnie przez Pietro, stanowi jednak tylko jedną płaszczyznę tej intrygi.
Drugą płaszczyzną jest sianie fermentu w drużynie przez… jednego z Ultronów, a konkretniej tego, z którym Scarlet Witch flirtowała w poprzedniej serii przygód Ultimates. Jak to w pewnej chwili wyjawia Wolverine (który dawno temu miał okazję dzielić łoże z ówczesną żoną Magneto, ale dopiero niedawno udało mu się pokojarzyć fakty: przybył bowiem do Savage Land, kiedy Erik rozstał się już z Magdą), Scarlet Witch nie do końca panowała nad swoimi zdolnościami. Z jednej strony łączyła moce mutantów odziedziczone po ojcu i zdolność do władania magią po matce, z drugiej miała wciąż wątły i wrażliwy umysł, który nie radził sobie z takim power setem. Dość powiedzieć, że to Wanda w przypływie złości stworzyła dinozaury zamieszkujące Savage Land (trochę się to kłóci z ikonografią z poprzednich komiksów, wedle której wyspa była od początku zamieszkana przez chociażby pterodaktyle, ale zostawmy to). Logan posuwa się nawet do stwierdzenia, że kazirodcza miłość Pietro i Wandy była efektem, tego, że Quicksilver chciał ochronić świat przed jej mocami i dać jej spokojną przystań. To nadaje zresztą ich relacji dodatkowej głębi, tym bardziej, że pozornie niewinny flirt Wandy z Ultronem zakończył się uzyskaniem przez tego ostatniego samoświadomości… i zakochaniu się w Scarlet Wich.
Przy okazji, Ultrony są na każdym kroku w rezydencji Ultimates, sprowadzone wraz z Hankiem Pymem (który po jakimś czasie odkrywa intrygę swojego robota, w ostatniej chwili, by ocalić swoją żonę, Wasp). Służą, chronią i obserwują wszystko. Są więc idealnymi kamerdynerami, zdolnymi popełnić morderstwo. I faktycznie, okazuje się, że w ramach planu zastąpienia Ultimates innymi Ultronami/replikantami, zakochany android odpowiadał za większość krzywd, jakich doznali Ultimates w tym komiksie. Seks-nagranie, atak Venoma (jak się okazało, również replikanta, wysłanego do rezydencji po to, żeby porwać Wandę), podmienienie Tony’ego Starka na androida i stworzenie innych sztucznych Ultimates, a także zabicie Wandy… wszystko to było efektem złamanego serca robota, który potem miał przyjąć formę Hanka Pyma, by udawać prawdziwego superbohatera. Intryga – przyznam – jest cwana, szkoda tylko, że nie wyjaśnia, w jaki sposób prawdziwy Hank Pym się o wszystkim dowiedział i jak ocknął się z przedawkowania prozacu, które zafundował mu Ultron. Tak że cała koncepcja trochę razi niekonsekwencją, ale dzięki niej otrzymujemy potem epicki pojedynek dwóch Giant-Manów w Savage Land (bo Ultroni przyłączają się do walki z Bractwem, szybko jednak kierują się przeciwko oryginalnym Ultimates).
Na marginesie rozważań o mocach Wandy warto przypomnieć, że to właśnie ona w finale Grand Theft America użyła swoich zdolności, aby przywrócić Thorowi boską moc i zezwolić siłom Asgardu na odparcie armii Lokiego. Wychodzi więc na to, że jej power set jest niesamowicie potężny, tym bardziej, że na dobrą sprawę wcześniej Thor był jeno człowiekiem z super pasem i zaawansowanym technicznie młotem. Czy jest więc możliwe, że to Wanda dała Thorowi boską moc? Jak się do tego więc od początku miały moce Lokiego? Dużo niedopowiedzeń, dużo wątpliwości, masa pytań, ale też wielka ekscytacja, oto bowiem w komiksach, które już znamy, mogło dziać się więcej niż początkowo podejrzewaliśmy.
I ja tak właśnie traktuję The Ultimates III. Jak komiks na poły oniryczny, który odchodząc od estetyki poprzedników jednocześnie obraca ich znaczenia, pokazuje konsekwencje superbohaterskiej działalności, objawiające się głównie w psychice bohaterów, doprowadzonych na krawędź szaleństwa. Oczywiście, to podejście ma swoje wady i może być rozczarowujące dla wszystkich, którzy spodziewali się powtórki z dzieła Millara, taka atmosfera chyba jednak bardziej odpowiada momentowi, w którym jesteśmy. Wszak maszerujemy w stronę Ultimatum.
P.S. I tak potem okazuje się, że za wszystkim stoi Doom. To by wyjaśniało, skąd Ultron miał materiał genetyczny do stworzenia cyber-Venoma.
P.P.S. Quicksilver i Scarlet Witch zastrzeleni, siedziba Magneto w Savage Land spalona, Bractwo nieco przetrzebione, on sam jednak wyszedł zwycięsko z pojedynku z Thorem i posiadł Mjolnira. Śmierć jego dzieci (i wcześniejsza poraża planu z Banshee) doprowadziła go jednak do ostateczności. Za wszystkie cierpienia, jakich doznał Erik Lehnsherr, superbohaterowie Ziemi-1610 – oraz cała ludzkość – zapłacą ostateczną cenę. I to już niedługo.