Ja i Dream Theater

Posted: 10/28/2011 by misiekwolski in Dźwięki
Tagi: , , ,

Zawsze lubiłem. Nie było to może żadne „Och ach o Boże jakie to dobre nie mogę oj”, ale zawsze lubiłem, ceniłem i słuchałem z zamiłowaniem. No i niedawno Dream Theater wydali nową płytę, A Dramatic Turn Of Events. No to wziąłem i posłuchałem. Wszak progresywnej muzyki nigdy za wiele, a dobrego, klasycznego, progresywnego metalu to już w ogóle. A poza tym uwielbiam instrumentarium, którym posługuje się Jordan Rudess, klawiszowiec zespołu. Jest w tym masa fantastycznej energii, która – będąc atawistyczną i podskórną – jest jednocześnie refleksyjna. I to wszystko idealnie wpasowuje się w moje oczekiwania; jest intymnie, ale i trochę patetycznie, lirycznie, ale i z zadziorem. I o to chodzi.

Dobra, rozpłynąłem się nad ogólnymi wrażeniami z płyty (i w ogóle z muzyki Dream Theater), a nie napisałem o konkretach. Każdy teoretyk gatunków dziennikarskich zjadłby mnie na śniadanie za tak dramatyczne i karygodne przestawienie porządków. Ale jak komuś to przeszkadza, może czytać tę recenzję od końca. Tymczasem do rzeczy. Okładka:

Jest minimalistycznie (co nie jest typowe dla okładek Dream Theater, ale się już zdarzało), jest nieco surrealistycznie, a przez to symbolicznie… ale bez szału. Chociaż nie, powiem inaczej: szał jest i wszystko spoko, ja bym taką okładkę swobodnie przełknął, gdyby nie fakt, że jest ona jakaś taka… bo ja wiem? Pogodna. Nawet pomimo tego, że ten clown zaraz się urwie i spadnie, to wyląduje na poduszce z chmur. Ok, ja wiem, że to nie poduszka, a morze, a pływa w nim rekin w postaci Tupolewa samolotu z logo zespołu, ale to jest interpretacja. Emocjonalny wydźwięk, kolorystyka i aranżacja przestrzeni… to wszystko konotuje mimo wszystko pozytywnie. Jest w tym jakaś przewrotność, ale jakoś mi nie licuje z całością płyty. Która – jako się rzekło – jest mało pogodna.

 A na samej płycie smutno i przykro. Zaczynamy jazdę od On The Backs Of Angels, który konotuje w stronę Ayreon i jest w całym swym wydźwięku przybijający, pełen refleksji i jakiejś nieokreślonej melancholii. Build Me Up, Break Me Down jest z kolei nieco bardziej dynamiczny, w warstwie tekstowej zbliżający się gdzieś tam do osiągnięć indie rocka sprzed czasów emo, w warstwie dźwiękowej – do skandynawskich zespołów rockowych jak HIM; oczywiście w progresywnym, wymierzonym i rozbudowanym brzmieniu. Lost Not Forgotten jest już znacznie bardziej dynamiczny, ewidentnie metalowy, bardzo w stylu wcześniejszych dokonań zespołu. This Is The Life to nie cover Amy MacDonald, tylko bardzo spokojna, refleksyjna i utrzymana w klimacie The Spirit Carries On pieśń o różnych odcieniach życia. Przy Bridges In The Sky nie da się nie uniknąć porównań do Rhapsody (z elementami Ayreona), na pewno w kontekście pewnych epicko-aranżacyjnych rozwiązań, jak chorały gregoriańskie, ambientowe odgłosy w tle i podobne wariacje emocjonalne; gitary i dynamika wciąż jednak wskazują na to, że mamy do czynienia jednak z Dream Theater. Oj tak, bez porównania jest epicko. Outcry jest już z kolei najczystszą możliwą fuzją prog-rockowego myślenia reprezentowanego chociażby przez Porcupine Tree (a u nas starą Comę) i metalowego podejścia do kompozycji, to jest po prostu dobre, choć niektórym może wydać się nieco monotonne. Dlatego na deser mamy Far From Heaven, akustyczną balladę zaaranżowaną jedynie na klawisze i smyczki. Żeby nie usnąć, zespół serwuje nam więc po niej najbardziej chyba optymistyczny w wymowie Breaking All Illusions, będący niemal idealnym crescendo tej płyty; dynamiczny, progresywny, pełen determinacji i woli. Oczywiście taka kompozycja nie nadaje się na finał albumu, więc zespół serwuje nam Beneath The Surface, typową dla siebie piosenkę podsumowującą emocje zebrane i wyrażone na przestrzeni całego albumu. Typową – co nie znaczy, że słabą.

I to tyle. Jest ładnie, jak na typowym krążku Dream Theater. Rewolucji nie ma, ale chyba nikt się jej nie spodziewał. Nieco pesymistyczna to płyta, a na pewno bardzo osobista, jest więc czym się zachwycać. I tym optymistycznym (w przeciwieństwie do A Dramatic Turn Of Events)  akcentem kończę, zostawiając Was z najmocniejszym utworem na krążku, czyli – oczywiście – Breaking All Illusions.

Dodaj komentarz